To warto przeczytać....

"Wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Dzięki niej to przodkowie otrzymali świadectwo. Przez wiarę poznajemy, że słowem Boga światy zostały tak stworzone, iż to, co widzimy, powstało nie z rzeczy widzialnych (...) Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu. Przystępujący, bowiem do Boga musi uwierzyć, że [Bóg] jest i że wynagradza tych, którzy Go szukają." List do Hebrajczyków 11, 1
To przemijanie ma sens...

Bardzo lubię te dni. Choć smutek przeplata się w nich z wiecznością, a żal z nadzieją.
W starożytnym świecie pogańskim miejsce, gdzie chowano zmarłych, nazywano nekropolią, czyli miastem zmarłych. W języku chrześcijańskim określa się je jako cmentarz. Polskie słowo pochodzi od łacińskiego „coemeterium”, a to od greckiego „koimeterion”, które oznacza miejsce snu. O zmarłych mówi się bowiem, że zasnęli w Panu, by obudzić się w momencie zmartwychwstania. Ojciec Święty Jan Paweł II tak pisał w „Tryptyku rzymskim”: „I tak przechodzą pokolenia. Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci”. Papież dodawał: „Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens… ma sens… ma sens!”. Ten sens najdobitniej chyba ukazują pierwsze dni listopada, kiedy obchodzimy uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Dlatego tak bardzo je lubię, mimo że zazwyczaj jest zimno i pada deszcz, a wokoło widać poważne i zadumane twarze ludzi spacerujących po cmentarzach i uświadamiających sobie kruchość istnienia, cierpiących z powodu rozstania z bliskimi. I choć te uczucia są bardzo ludzkie, z punktu widzenia wiary tak bardzo nielogiczne. Bo Bóg nie po to przecież stworzył człowieka, by zabrać mu życie, ale po to, by mu je dać. Jak największy prezent. Na zawsze. Te dni umacniają moją wiarę. Bo gdy odwiedzam groby najbliższych, których zresztą coraz więcej jest po tamtej stronie, uświadamiam sobie, że oni cały czas są ze mną, może nawet bardziej niż wtedy, gdy żyli na ziemi. Ufam, że kiedyś się z nimi spotkam. I że tak naprawdę jest jeden świat, tylko my, ograniczeni ziemskim horyzontem, nie dostrzegamy tego, co widać z perspektywy nieba.

Oczyszczenie gór
Pierwsze dni listopada, rok w rok, pomagają mi również odzyskiwać właściwą hierarchię wartości i ustawiać wszystko w należnej perspektywie. Bo nakierowanie na to, co wieczne, pokazuje, co tak naprawdę ma w życiu sens i co jest ważne. Wyraźnie widać wtedy, że śmierć należy po prostu do życia i jest jego częścią. A przemijamy tylko po to, by przetrwać. Wreszcie, te dni uczą mnie modlitwy za tych, co odeszli. Choć wciąż mam wątpliwości, czy modlić się za moich zmarłych, czy do nich, mam bowiem nadzieję, że są oni już w niebie i że mogę prosić ich o pomoc i wstawiennictwo, żadna modlitwa zresztą się „nie zmarnuje” i zostanie najwyżej ofiarowana za jakąś duszę w czyśćcu, która jej potrzebuje. Wierzę, że ta modlitwa jest dwukierunkowa. Zmarli bowiem mogą też modlić się za żywych. Ciekawie ujął to Dante w XI pieśni „Boskiej komedii” pt. „Oczyszczenie gór”: dusze czyśćcowe wyciągają ręce ku Bogu i odmawiają „Ojcze nasz”, modląc się za tych, którzy pozostali na ziemi. Same nie mogą sobie pomóc, minął już dla nich czas wybierania między dobrem a złem, ale modlą się za żyjących. My natomiast możemy pomóc im naszą modlitwą, Mszą św. i Komunią. I właśnie modlitwa za dusze zmarłych w tych dniach jest najważniejsza. Wbrew pozorom, ważniejsza niż odwiedzenie cmentarza. Może stanowić wyraz miłości, wdzięczności, zadośćuczynienia. Dlatego zresztą tak popularne są w Kościele wypominki, odpusty za zmarłych i Msze św. gregoriańskie.

Śmierć – siostra nasza
Lubię też powracać w tych dniach do tekstów Jana Pawła II na temat śmierci. Począwszy od początku pontyfikatu, kiedy Papież wygłosił homilię na pogrzebie jednego z najbardziej znanych kardynałów – Franciszka Sepera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Mówił wtedy: „Śmierć, której człowiek wierzący doświadcza jako członek mistycznego Ciała, otwiera drogę prowadzącą do Ojca”. I przywoływał znane słowa św. Franciszka z Asyżu: „Bądź pochwalony, mój Panie, za śmierć, siostrę naszego ciała”. Ucztą duchową jest dla mnie również lektura innych homilii papieskich na ten temat. Wśród nich ta skierowana do młodych podczas Światowych Dni Młodzieży w Denver w 1993 r., kiedy Ojciec Święty mówił o prawdziwym sensie życia właśnie w odniesieniu do śmierci. „W naszym ludzkim doświadczeniu śmierć jest wrogiem życia. Wbrew wszelkim mocom śmierci i wszystkim fałszywym nauczycielom Chrystus wciąż ofiarowuje ludzkości jedyną, prawdziwą i realną nadzieję. Dzięki temu, że przyjął naszą ludzką kondycję, Jezus Chrystus może przekazać wszystkim Życie, które ma w sobie”. Najchętniej jednak sięgam do jednej z moich ulubionych książek Jana Pawła II pt. „Przekroczyć próg nadziei”. Odpowiadając na pytania Vittorio Messoriego, Papież podkreśla w niej, że świat doczesny nie jest w stanie do końca uszczęśliwić człowieka, gdyż nie może wyzwolić go od cierpienia i śmierci. „Nieśmiertelność nie należy do tego świata. Ona może tylko przyjść do człowieka od Boga. Nie lękajcie się! (…) istnieje Ktoś, kto dzierży losy tego przemijającego świata, Ktoś, kto ma klucze śmierci i otchłani”. Wreszcie, ostatnie dni życia i cierpienia Jana Pawła II były dla mnie wielką katechezą o umieraniu. Papież wyraził w niej po raz ostatni, ale jakże dobitnie, prawdę o śmierci. Śmierci – która jest bramą, przejściem, początkiem nowego życia. Ostatnie jego słowa: „Pozwólcie mi odejść do Pana” tę prawdę potwierdzają.

Kto po nas wyjdzie
„A teraz? Po tamtej stronie, kto mu towarzyszy?…” – takie pytanie postawił kard. Stanisław Dziwisz w odniesieniu do Jana Pawła II, w znanej na całym świecie książce „Świadectwo”. No właśnie, kto towarzyszy naszym bliskim, gdy odchodzą? Kto będzie towarzyszył nam w chwili śmierci? Podobno wtedy człowiek zawsze jest sam. Mówią tak ci, którzy przeżyli na przykład śmierć kliniczną. Każdy, kto ma takie doświadczenie za sobą, podkreśla, że w chwili przejścia do innego świata był sam. Nawet, gdy przy łóżku szpitalnym stała rodzina. Nawet, gdy ktoś bliski trzymał umierającego za rękę, to w chwili śmierci człowiek zostaje sam. Ks. Jan Twardowski powiedział mi kiedyś, że wierzy, iż na tamtym świecie, po przejściu na „drugi brzeg”, wychodzi po człowieka Pan Jezus. A zaraz potem zjawiają się bliscy, którzy kochali nas tutaj, na ziemi. I że na pewno tej chwili nie należy się lękać. Bo śmierć zawsze jest sprawą Bożą. Stwórca tak zaplanował świat, że w jego sens wpisał śmierć, czyli początek nowego życia. Gdyby nie było śmierci, życie ludzkie pozbawione byłoby sensu, zostałaby wielka pustka.

Święto modlitwy
Uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to pozytywne święta. Ich przesłanie jest jasne: człowiek nie umiera, ale nadal żyje, by przejść do zmartwychwstania. Te dni są ze sobą ściśle związane. W tym czasie objawia się pełny wymiar Kościoła, który obejmuje zbawionych w niebie, przebywających w czyśćcu i pielgrzymujących na ziemi. 1 listopada czcimy wszystkich, którzy są święci, a więc zbawieni. 2 listopada zaś jest czasem modlitwy za tych, którzy znajdują się w czyśćcu i uwalniają się od win. Te modlitwy mogą skrócić trud oczyszczenia tych, którzy nie doszli jeszcze do nieba. Jak bowiem uczy Kościół – po śmierci człowiek idzie albo na potępienie, albo zostaje zbawiony. Zbawiony – to znaczy, że trafia od razu do nieba lub najpierw do czyśćca, gdzie cierpi, gdyż musi odpokutować swe winy. Nie możemy ludzkimi, ziemskimi miarami mierzyć długości tego cierpienia, trudno określić, czy będzie ono trwać dwieście czy tysiąc lat. Posługując się kategoriami ziemskimi, możemy jednak powiedzieć, że nasze modlitwy mają moc skrócenia czyjegoś cierpienia w czyśćcu. Sam zmarły bowiem po śmierci nie może już nic dla siebie uczynić. Jego czas zasługiwania na niebo skończył się na ziemi. Mówił już o tym w IV wieku św. Augustyn: „Nie można zaprzeczyć, że dusze zmarłych doznają ulgi dzięki pobożności swoich żyjących bliskich”. Ciekawe jest, że Augustyn przez całe życie widział świętość swojej matki, jej dobroć, pobożność, a gdy umarła – dostrzegał potrzebę modlitwy za nią. Każdy człowiek bowiem ma jakieś niedoskonałości i nawet jeżeli umiera pojednany z Bogiem, bez grzechu ciężkiego, też potrzebuje oczyszczenia i modlitwy. O modlitwę prosił również Jan Paweł II – za życia i po śmierci. Pierwsze dni listopada zatem, jak żadne inne, przypominają wciąż na nowo o tajemnicy świętych obcowania. I o tym, że nie samo odwiedzanie cmentarzy jest najważniejsze, ale Msza św. i modlitwa za zmarłych. W przeciwnym razie obchody tych świąt są wielką pomyłką i nic naszym bliskim zmarłym nie dają. A przecież wciąż kochamy tych, którzy odeszli, i pragniemy im pomóc. Bez wątpienia są to też święta zadumy nad życiem i śmiercią, nad losem człowieka oraz wiecznością. Jaka ona będzie? Trafnie ujął to znany teolog Hans Urs von Balthasar, mówiąc, że rzeczy ostateczne są dla naszego myślenia „nieobrazowe”. Nie możemy sobie wyobrazić, jak wygląda życie po życiu. Także Pan Jezus nie zaspokaja ciekawskiej natury człowieka, który nie pojmie nigdy tego, co znajduje się poza czasem i poza przestrzenią. Nie sposób bowiem przekazać tego, co jest po drugiej stronie.
Milena Kindziuk
Tekst pochodzi z Tygodnika Katolickiego 43/2008

Czyściec - niezbędne oczyszczenie przed spotkaniem z Bogiem

Jan Paweł II

Audiencja generalna 4 sierpnia 1999


1. Jak stwierdziliśmy w poprzednich dwóch katechezach, człowiek w zależności od tego, czy w ostateczności opowiada się za Bogiem czy przeciw Bogu, staje przed jedną z alternatyw: albo żyje z Panem w szczęściu wiecznym, albo też pozostaje z dala od Jego obecności.

Ci, którzy otwierają się na Boga, ale w sposób niedoskonały, na drodze do pełni szczęścia muszą przejść przez oczyszczenie, które wiara Kościoła opisuje w nauce o „czysćcu” (por. KKK, 1030-1032).

2. W Piśmie Świętym możemy znaleźć stwierdzenia, które pomagają zrozumieć sens tej nauki, nie wyłożonej jednak w sposób formalny. Wyrażają one przekonanie, że nie można zbliżyć się do Boga, zanim nie przejdzie się przez swego rodzaju oczyszczenie.

Zgodnie z religijnym prawodawstwem Starego Testamentu, to co jest przeznaczone dla Boga, powinno być doskonałe. Z tego też względu wymaga się również fizycznej nieskazitelności dla tych rzeczywistości, które mają kontakt z Bogiem zarówno w wymiarze ofiarniczym, jak na przykład zwierzęta ofiarne (por. Kpł 22, 22), jak i instytucjonalnym, jak w wypadku kapłanów sprawujących kult (por. Kpł 21, 17-23). Oprócz nieskazitelności fizycznej pojedyncze osoby oraz całe zgromadzenie muszą całkowicie oddać się Bogu przymierza (por. 1 Krl 8, 61), zgodnie z doniosłym nauczaniem Księgi Powtórzonego Prawa (por. 6, 5). Trzeba miłować Boga z całej duszy, czystym sercem i potwierdzać to uczynkami (Pwt 10, 12 n.).

Nieskazitelność wymagana jest tak samo po śmierci, by wejść w doskonałą i ostateczną komunię z Bogiem. Ten kto tej nieskazitelności nie osiągnął, musi przejść przez oczyszczenie. Sugeruje to tekst św. Pawła. Mówiąc o wartości dzieła każdego człowieka, które ujawni się w dniu sądu, Apostoł stwierdza: „Ten, którego dzieło wzniesione na fundamencie (którym jest Chrystus) przetrwa, otrzyma zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam wprawdzie ocaleje, lecz tak jakby przez ogień” (1 Kor 3, 14-15).

„3. Aby osiągnąć stan doskonałej nieskazitelności, potrzebne jest czasem wstawiennictwo lub pośrednictwo jakiejś osoby. Na przykład Mojżesz uzyskuje przebaczenie dla ludu dzięki modlitwie, w której odwołuje się do zbawczego dzieła dokonanego przez Boga w przeszłości i prosi Go o wierność przysiędze złożonej ojcom (por. Wj 32, 30 oraz w. 11-13). Postać Sługi Pańskiego, ukazaną w Księdze Izajasza, wyróżnia także funkcja wstawiania się i pokuty za wielu; pod koniec swoich cierpień „ujrzy światło” i „usprawiedliwi wielu”, dźwigając ich nieprawości (por. Iz 52, 13; 53, 12, zwłaszcza 53, 11).

Na tle Starego Testamentu można uznać Psalm 51 [50] za syntezę procesu powracania do pierwotnej nieskazitelności: grzesznik wyznaje i uznaje własną winę (w. 6), usilnie prosi o oczyszczenie lub „obmycie” (w. 4. 9. 12. 16), by móc głosić chwałę Bożą (w. 17).

4. W Nowym Testamencie Chrystus ukazany jest jako Ten, który się wstawia i przyjmuje na siebie funkcje najwyższego kapłana w dniu przebłagania (por. Hbr 5, 7; 7, 25). Kapłaństwo nabiera jednak w Nim nowego i ostatecznego kształtu. Tylko jeden raz wchodzi On do niebieskiej świątyni, by wstawiać się za nami przed obliczem Boga (por. Hbr 9, 23-26, zwłaszcza 24). Jest On Kapłanem a jednocześnie „ofiarą przebłagalną” za grzechy całego świata (por. 1 J 2, 2). Jako Ten, który się wstawia i dokonuje za nas zadośćuczynienia, Jezus objawi się w pełni przy końcu naszego życia ofiarowując swe miłosierdzie, ale także osądzając tych, którzy odrzucają miłość i przebaczenie Ojca.

Ofiarowanie miłosierdzia nie zwalnia z obowiązku, byśmy przed obliczem Pana stawili się czyści i nieskazitelni, bogaci w miłość, którą św. Paweł nazywa „więzią doskonałości”
(Kol 3, 14).

5. Gdy podczas naszego ziemskiego życia odpowiadamy na ewangeliczne wezwanie, byśmy byli doskonali jak Ojciec niebieski (por. Mt 5, 48), to tym samym wypełniamy powołanie do wzrastania w miłości, abyśmy byli niezłomni i nienaganni wobec Boga Ojca, „na przyjście Pana naszego Jezusa wraz ze wszystkimi Jego świętymi”
(1 Tes 3, 13). Z drugiej strony jesteśmy wezwani do „oczyszczenia się z wszelkich brudów ciała i ducha” (por. 2 Kor 7, 1; por. 1 J 3, 3), ponieważ spotkanie z Bogiem wymaga absolutnej czystości.

Trzeba usunąć wszelkie ślady przywiązania do zła i naprawić wszelkie zniekształcenia duszy. Oczyszczenie musi być całkowite i to właśnie wyraża nauka Kościoła o czyśćcu. Termin ten nie oznacza miejsca, lecz formę życia. Ci, którzy po śmierci żyją w stanie oczyszczenia, trwają już w miłości Chrystusa, uwalniającego ich od resztek niedoskonałości (por. Powszechny Sobór Florencki, Decretum pro Graecis: DS 1304; Powszechny Sobór Trydencki, Decretum de iustificatione: DS 1580; Decretum de purgatorio: DS 1820).

Należy uściślić, że stan oczyszczenia nie jest przedłużeniem sytuacji ziemskiej, tak jakby po śmierci istniała jeszcze dodatkowa możliwość zmiany własnego losu. Nauczanie Kościoła w tym zakresie jest jednoznaczne i zostało potwierdzone przez Sobór Watykański II, który głosi: „A ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy, w myśl upomnienia Pańskiego, czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota (por. Hbr 9, 27), zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych (por. Mt 25, 31-46), i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym (por. Mt 25, 26), pójść w ogień wieczny (por. Mt 25, 41), w ciemności zewnętrzne, gdzie ‚będzie płacz i zgrzytanie zębów’ (Mt 22, 13 i 25, 30)”
(Lumen gentium, 48).

6. Dzisiaj pojawia się raz jeszcze ostatni ważny aspekt, który Tradycja Kościoła zawsze podkreślała: jest to wymiar wspólnotowy. Ci, którzy znajdują się bowiem w sytuacji oczyszczenia, związani są zarówno z błogosławionymi, cieszącymi się już w pełni życiem wiecznym, jak i z nami, zdążającymi na tym świecie do domu Ojca (por. KKK, 1032).

Podobnie jak w życiu ziemskim wierzący są między sobą zjednoczeni w jednym Ciele Mistycznym, tak również po śmierci ci, którzy żyją w stanie oczyszczenia, doświadczają tej samej solidarności eklezjalnej, wyrażającej się w modlitwie, sufragiach i miłości innych braci w wierze. Oczyszczenie przeżywane jest w podstawowej więzi, jaka się tworzy między tymi, którzy żyją na tym świecie, a tymi, którzy cieszą się szczęśliwością wieczną.

Do Polaków uczestniczących w audiencji generalnej:

„Dobry Jezu, a nasz Panie, daj im wieczne spoczywanie. Światłość wieczna niech im świeci, gdzie królują wszyscy święci, gdzie królują z Tobą, Panem, aż na wieki wieków. Amen!” Tak się modlimy za zmarłych.

I tak w tym miesiącu sierpniu modlimy się za poległych w Powstaniu Warszawskim, w szczególności za Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, obiecującego poetę, który poległ
mając 23 lata, 55 lat temu, 4 sierpnia 1944 r., i za wszystkich naszych zmarłych.

Niech ta modlitwa za zmarłych towarzyszy nam często. W niej się wyraża nasza wiara, zbawienie wieczne, do którego człowiek dochodzi także przez czyściec. Czyściec to znaczy stan oczyszczenia, stan, w którym dusze przygotowane do zbawienia, do szczęścia wiecznego, oczyszczają się jeszcze, ażeby dojrzeć do ostatecznego spotkania z Bogiem. „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj im wieczne spoczywanie. Światłość wieczna niech im świeci, gdzie królują wszyscy święci, gdzie królują z Tobą, Panem, aż na wieki wieków. Amen!”
Szczęść Boże wszystkim tutaj zgromadzonym. Pochwalony Jezus Chrystus!

Rozważanie o śmierci

Światło i mrok

Karol Wojtyła

(fragmenty)

(…)
II. Mysterium paschale

1.

Nurtów mijania nie zatrzymasz. Jest ich wiele
biegną wokół, tworzą pole, w którym przemijasz sam,
pogodzony, bo jednak coś wzbiera,
bo rośnie wokoło świat.
I we mnie
coś zostaje z dziedzictwa i coś z zapowiedzi:
nurt mijania jest też nurtem wzbierania.
Tych nurtów nie wytrzymasz do końca,
pójdą dalej – sam opadniesz poniżej, to wiesz
na pewno
i w proch się obrócisz, to wiesz
na pewno –
istniejesz stale ku śmierci, istniejąc wciąż ku przyszłości,
ona stale wstępuje w twój nurt.
(…)

2.

Mysterium paschale –
tajemnica Przejścia,
w której
jest odwrócony porządek mijania
gdyż przemija się od życia ku śmierci –
takie jest doświadczenie i oczywistość taka.
Przechodzenie poprzez śmierć ku życiu
jest tajemnicą. ,
(…)

IV. Nadzieja, która sięga poza kres

1.
(…)
Ulicami przechodnie w krótkich bluzach, z włosami, które spadają na kark,
przecinają ostrzem swoich kroków
przestrzeń wielkiej tajemnicy,
jaka rozciąga się w każdym z nich między śmiercią własną i nadzieją:
przestrzeń biegnącą w górę jak głaz słonecznej plamy
odwalony od drzwi grobowych.

2.

W przestrzeni tej, w najpełniejszym świata wymiarze,
JESTEŚ
i wtedy ja mam sens i moje w grób opadanie
i przechodzenie w śmierć –
a rozpad, który mnie czyni prochem niepowtarzalnych atomów,
jest cząstką Twojej Paschy.
(…)

4.

Śmierć jest jednak doświadczeniem kresu ,
i ma w sobie coś z unicestwienia –
nadzieją odrywam moje „ja”, muszę oderwać,
aby stanąć nad unicestwieniem…
a wtedy zewsząd wołają i nadal wołać będą:
„szalejesz, Pawle, szalejesz!”
– oto zmagam się z sobą samym
i zmagam się z tylu ludźmi o mą nadzieję –
mej nadziei nie potwierdza we mnie
żadne złoże własnej tylko pamięci,
nadziei w zwierciadle mijania nie odtwarza nic,
tylko Twoje Przejście paschalne,
zespolone z zapisem najgłębszym mego bytu.

5.

I tak jestem wpisany w Ciebie nadzieją,
poza Tobą istnieć nie mogę –
jeśli własne me „ja” stawiam ponad śmiercią
i wydzieram z gruntu zniszczenia,
to dlatego,
że wpisane jest w Ciebie
jak w Ciało,
które swoją wypełnia moc nad każdym ludzkim ciałem,
by zbudować na nowo me „ja” podjęte na gruncie mej śmierci
konturem tak bardzo odmiennym a przecież najwierniejszym,
w którym ciało mej duszy i dusza ciała zespala się na nowo,
by swój byt – dotąd oparty o ziemię – ostatecznie oprzeć o Słowo
i zapomnieć wszelkiego bólu jak serce uderzone nagłym Wichrem,
którego nie udźwignie żaden na ziemi człowiek
– a lasy pękają w konarach lub nisko u korzeni.
Ten Wicher pchnięty Twą dłonią staje się oto Milczeniem.

[1975]

(Karol Wojtyła, „Poezje i dramaty”, wyd. II, Kraków 1986)

O tym, co po drugiej stronie z o. Augustynem Jankowskim, benedyktynem, biblistą, rozmawia Marcin Jakubionek

Światło i mrok

Obraz Szeolu, jaki możemy znaleźć w Biblii, nie skłania do zbytniego optymizmu.

Nie da się ukryć, że Szeol to dość ponure i nieciekawe miejsce. Oglądałem kiedyś amerykański film, który pokazywał, jak Żydzi wyobrażali sobie Szeol. Nad niezliczonymi mogiłami stali pogrążeni w smutku umarli – posępne cienie wpatrzone w swój grób, pozbawione pamięci i możności chwalenia Boga. W Starym Testamencie jeszcze nic nie wiedziano o Odkupieniu, dlatego zaświaty skrywał mrok. Wśród saduceuszy pojawił się nawet pogląd, że śmierć kończy wszystko. Nauka o losie pośmiertnym człowieka stopniowo jednak ewoluowała. Zatem nie możemy brać ponurego obrazu Szeolu za jedyny wyraz eschatologicznych przekonań Żydów. Proszę zwrócić uwagę na entuzjastyczne słowa proroków żydowskich o nadejściu epoki mesjańskiej. W ich przekonaniu, wraz z nadejściem Mesjasza nastąpi całkowita odmiana świata, nie będzie już śmierci ani cierpienia, między ludźmi zapanuje rajski pokój i zgoda. Będzie to epoka wiecznej szczęśliwości roduludzkiego.

Istnieje także bardzo piękna ewangeliczna przypowieść, doskonale ilustrująca istotę nieba widzianego oczyma Izraelitów. Jezus, odwołując się do wyobrażeń eschatologicznych Żydów, opowiada o tym, jak pewien biedak umarł na progu domostwa bogacza. Był to człowiek sprawiedliwy, więc po chwili aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Dla ówczesnego Izraelity nie było większego pragnienia niż możliwość spędzenia wieczności z Abrahamem. Ta wizja przyszłego szczęścia została bardzo ściśle oddzielona od obrazu zaświatów, wypełnionych cieniem i smutkiem. Wyrażają ją słowa samego Abrahama, skierowane do bogacza, który zmarł w tym samym czasie, co ów biedak: „Między wami a nami jest przepaść, której nikt nie może przejść” (por. Łk 16, 26). To przepaść między potępieniem, a zbawieniem. W przekonaniu wyznawców judaizmu, Bóg przygotował dla sprawiedliwych krainę szczęścia, w której będą blisko Abrahama, ojca ich narodu.

„Szczęście” to bardzo ogólne pojęcie.

W czasie, kiedy nauczał Jezus, rabini wręcz prześcigali się w fantastycznych opisach krainy przyszłej szczęśliwości. Obraz raju przekazany przez rabinów niewątpliwie zaspokajał ciekawość słuchaczy, ale był tak niepojęty, że aż nierzeczywisty. Jezus nie mówił o tym, jak w detalach ma wyglądać niebo. Najważniejsza była dla Niego istota – szczęście, które będzie udziałem zbawionych. Usłyszał o tym skruszony łotr. Jezus umierając na krzyżu obiecywał mu: Dziś będziesz ze Mną w raju (Łk 34, 43). To, co dla ciebie było przedmiotem tęsknoty, będziesz miał już dzisiaj ze Mną.
Niebo mogłoby być wypełnione najbardziej wyrafinowanymi dobrami, ale bez Jezusa byłoby nadal pustym miejscem, bo istotą szczęścia jest życie z Nim.
Inne wypowiedzi Jezusa równie mocno podkreślają to przekonanie: „Będziecie jedli przy moim stole”, „Będziecie w domu Ojca”. Słowa te odwołują się do powszechnego doświadczenia każdego z nas, poczucia bliskości osób, z którymi można stale przebywać w miejscu jednoznacznie kojarzącym się z bezpieczeństwem i ciepłem. W obrazie nieba pozostawionym nam przez Jezusa nie ma nic ponad „będziecie ze Mną”, i to zapewnienie powinno nam wystarczyć.

Adam znaczy ludzkość

Czy można jednak myśleć o przyszłym życiu aż tak bardzo niekonkretnie? Chcemy wiedzieć, jak tam będzie, bo to nasze życie i nasza wieczność.

Tu tkwi sedno problemu: Biblia o wiele większy nacisk kładzie na eschatologię powszechną niż na eschatologię indywidualną. A więc nie na to, co spotyka jednostkę u końca życia, ale na to, co spotyka ludzkość u końca dziejów. Proszę pamiętać, że słowo adam, którego dziś używamy jako imienia, niekoniecznie musi oznaczać jednostkę, lecz może także służyć za określenie dla całej ludzkości. W Nowym Testamencie znacznie więcej jest tekstów mówiących o tym, jak będzie wyglądało ostatnie przyjście Chrystusa niż o tym, jaki los czeka jednostkę. Jest tam mowa o powszechnym zmartwychwstaniu, o powszechnym sądzie, o powszechnej szczęśliwości dla sprawiedliwych.

Czy zatem jesteśmy pozbawieni możliwości doznawania wiecznego szczęścia aż do dnia
Paruzji?

Powróćmy jeszcze raz do słów, jakie usłyszał łotr, wiszący na krzyżu obok Jezusa: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju (Łk 23, 43). Jakaż to musiała być zaskakująca odpowiedź dla tego człowieka! Miał nadzieję, że Jezus wspomni o nim, kiedy powtórnie, w chwale Mesjasza, zstąpi na ziemię, tymczasem Jezus przybliża perspektywę upragnionego szczęścia. Szczęście będzie jego udziałem już w chwilę po śmierci. Aby zobaczyć, jak będzie ono wyglądało, musimy zajrzeć do Apokalipsy. Tu, w piątym rozdziale, Jan ukazuje nam bardzo interesujący obraz. Widzimy w niebie dusze,
które prowadzą dość zdecydowany dialog z Bogiem: Jak długo jeszcze, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, comieszkają na ziemi? (Ap 6, 10) – wołają w pełnym napięcia oczekiwaniu. Żyją więc i nie jest to trwanie w zawieszeniu. Ich życie jest nawet dość „intensywne”, skoro mogą prowadzić rozmowę, i trzeba przyznać, że dość skuteczną. Bóg bowiem w odpowiedzi daje im białą szatę, symbolizującą zwycięstwo. Następnie prosi, aby dusze odpoczęły i zaczekały, aż dopełni się liczba ich braci. Mimo że szczęście już jest ich udziałem, dopiero w dniu zmartwychwstania osiągnie ono swą pełnię.

Chyba największą naszą ciekawość budzi zmartwychwstałe ciało. Jak będzie ono wyglądać?

Niestety, trzeba się uzbroić w cierpliwość. Jesteśmy związani ludzkim sposobem myślenia i trudno nam określić, jaki będzie wygląd naszych zmartwychwstałych ciał. Lepiej niech pozostanie to tajemnicą Boga. W przeciwnym razie będziemy musieli dokonywać dość drastycznych rozstrzygnięć, podobnie jak pewien ksiądz, który opowiadał, jak to pięknym i celowym Bóg uczynił ludzkie ciało. Wtedy podszedł do niego garbaty i zapytał: „A mnie Pan Bóg stworzył dobrze?”. Ksiądz bez zażenowania odpowiedział: „Jak na garbatego, to bardzo dobrze”…

Komu będzie dane cieszyć się wieczną szczęśliwością już w chwilę po śmierci?

Wspomniana scena z Apokalipsy mówi bardzo wyraźnie, że dostęp do nieba mają przede wszystkim dusze męczenników. Tę prawdę potwierdza powszechna wiara Kościoła. Archeologia biblijna dostarcza nam dowodów, że przekonanie to było powszechnie akceptowane w pierwszych wspólnotach chrześcijan. W katakumbach odnaleziono dwa rodzaje grobów, które różniły się jedynie inskrypcjami. Jeżeli umierał zwykły chrześcijanin, nad grobem umieszczano życzenia, np.: „Marku, pokój tobie”. Natomiast tam, gdzie przy imieniu widnieje palma, wypisywano prośbę o wstawiennictwo. Pierwsi chrześcijanie uważali, że męczennik już w chwilę po śmierci, jak ów skruszony łotr, cieszy się niebiańskim szczęściem.

Skąd wiem o czyścu

Szczęście oczekuje męczenników tuż po śmierci, a co z tymi, których życie nie było zbyt przykładne?

Zgodnie z nauką Kościoła, istnieje dla nich nadzieja na oczyszczenie z grzechów, nawet po śmierci. Nasze przewinienia są nieodwracalne, ale możemy uzyskać oczyszczenie z ich skutków. Mówi o tym nauka o czyśćcu: czyściec istnieje, chociaż nie wiemy, czy jest to miejsce, czy raczej stan. Problem: jak i gdzie następuje oczyszczenie, jest sprawą drugoplanową. Najważniejsza tu jest nadzieja, jaka została dana grzesznikom.

Prawosławni i protestanci nie uznają prawdy o czyśćcu. Dlaczego?

Jak trafnie wskazują, w Biblii ani razu nie pada słowo „czyściec”. Ale to przecież jeszcze o niczym nie przesądza. Treść niektórych wypowiedzi jednoznacznie zaświadcza o jego istnieniu. Przykłady możemy odnaleźć zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie. Najbardziej przekonujący dowód Starego Testamentu znajduje się w Drugiej Księdze Machabejskiej. Podczas jednej z walk Juda Machabeusz doznaje bardzo tajemniczej porażki. Zagadka wyjaśniła się, gdy pod chitonami poległych zostają znalezione złote przedmioty. Mogły to być amulety lub zdobycz wojenna. Zarówno w jednym, jak w drugim przypadku, prawo surowo zabraniało ich posiadania. Śmierć wojowników była więc chybą karą. Występek nie był jednak grzechem, który mógłby pociągnąć za sobą wieczne potępienie, dlatego Juda wznosi modlitwę przebłagalną i postanawia także złożyć ofiarę za poległych. Jak informuje nas autor księgi, Machabeusz nie tylko wierzył, że zostaną oczyszczeni – był o tym głęboko przekonany: Gdyby bowiem nie był przekonany, że ci zabici zmartwychwstaną, to modlitwa za zmarłych byłaby czymś zbędnym i niedorzecznym, lecz jeśli uważał, że dla tych, którzy pobożnie zasnęli, jest przygotowana najwspanialsza nagroda – była to myśl święta i pobożna. Dlatego właśnie sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu (2 Mch, 12, 44-45). Chociaż nie pada tutaj słowo „czyściec”, jednoznacznie wskazywana jest możliwość oczyszczenia po śmierci.

Słuszność przekonania katolików o istnieniu czyśćca potwierdza także Pierwszy List do Koryntian. W Liście tym św. Paweł, omawiając wyniki pracy duszpasterskiej Apostołów, podkreśla, że Dzień Pański odsłoni czystość ich intencji. Wtedy w ogniu okaże
się, które dzieło przetrwa i kto otrzyma zapłatę. Ten, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę; sam wprawdzie ocaleje, lecz będzie musiał przejść „jakby przez ogień” (por. 1 Kor 3, 13-15). Według egzegetów wypowiedź św. Pawła jest jedną z podstawowych przesłanek, która stanowi dostateczny fundament objawienia biblijnego dla późniejszej katolickiej nauki o czyśćcu. Nadzieja oczyszczenia z doczesnych win osłabia ostry podział na potępionych i zbawionych. To tutaj objawia się w całej pełni Boże miłosierdzie. Ciekawe, że niektórych protestantów również przekonuje siła wymowy tych tekstów biblijnych. Jeśli nawet nie uznają czyśćca, to przynajmniej zgadzają się, że także po śmierci istnieje jakaś nadzieja na oczyszczenie z grzechów.

Dlaczego akurat ogień?

Ogień był bardzo powszechnym symbolem starotestamentowych teofanii. Bóg ukazał się Mojżeszowi w gorejącym krzewie, w niektórych wizjach możemy ujrzeć tron Jahwe spowity w ogniste płomienie. Zgodnie z wyobrażeniami Izraelitów, w ogniu tkwiła moc oczyszczająca. Wytapianie metalu ogniem pozwalało oczyścić go ze zbędnych domieszek, dlatego Boże ostrzeżenie pod adresem wiarołomnej Jerozolimy brzmiało: Zwrócę rękę moją do ciebie, wypalę do czysta twą rudę i usunę cały twój ołów (Iz 1, 25).

A co może pomóc ugasić ten ogień?

W przypowieści o Łazarzu i bogaczu, którą wspominaliśmy na początku, trawiony ogniem bogacz prosi Łazarza o odrobinę wody. Jego prośba spotkała się z odmową Boga, znajdował się bowiem w piekle.

Ale duszom w czyśćcu można pomóc – każda modlitwa jest jak kropla wody, która koi żarrozpalonych ogniem dusz czyśćcowych, a jeszcze bardziej Eucharystia.

O. Augustyn Jankowski, benedyktyn z Tyńca, biblista, profesor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, redaktor naukowy Biblii Tysiąclecia, autor wielu znakomitych książek, m.in. „Królestwo Boże w przypowieściach”, „Apokalipsa św. Jana”, „Dwadzieścia dialogów Jezusa”